Polityka Świat wybory

Prezydent Biden, czy wciąż prezydent Trump? Kto wygrał wybory w USA?

Po zakończeniu głosowania w wyborach prezydenckich w USA, nie tylko w Ameryce, ale i na całym świecie ludzie śledzili komunikaty na ekranach i interaktywne mapki, by dowiedzieć się czy prezydentem Stanów Zjednoczonych wciąż będzie Donald Trump, czy też może tym razem zwyciężył kandydat Demokratów – Joe Biden. I o ile zazwyczaj wynik jest znany jeszcze tej samej nocy, w tym roku scenariusz rozwoju wydarzeń był zupełnie inny.

Większość stanów ogłosiła zwycięstwo jednego z dwóch kandydatów w ciągu paru godzin od zakończenia głosowania, w pewnym momencie jednak kilka kluczowych dla rozstrzygnięcia wyniku stanów, bez podania przyczyny, przerwało liczenie głosów. I nie były to, jak mogłoby się wydawać, stany zamieszkałe przez największą liczbę osób uprawnionych do głosowania, jak Kalifornia, Floryda, czy Teksas – te Stany, poradziły sobie z liczeniem głosów jeszcze tej samej nocy. Ale jest pewien wspólny mianownik, który łączy wszystkie stany, które z niewyjaśnionych powodów, po przeliczeniu 70-90% głosów, nagle przerwały swoją pracę – są to tzw. swing states – czyli stany w których proporcje wyborców Demokratów do wyborców Republikanów są na tyle do siebie zbliżone, że dany stan wygrywa raz kandydat jednej partii, raz drugiej. To sprawia, że stany te, patrząc strategicznie, są kluczowe dla wyników wyborów – każdy głos oddany w tych stanach, w pewnym sensie waży więcej niż głosy oddane w stanach, gdzie wynik jest przewidywalny.

 

Tuż przed przerwaniem liczenia głosów w swing states, to kandydat Republikanów wysuwał się na prowadzenie i wszystko wskazywało na to, że to Donald Trump spędzi kolejne cztery lata w Białym Domu:

Nad ranem jednak, komisje wyborcze wznowiły liczenie głosów i sytuacja uległa diametralnej zmianie – na kandydata Demokratów zaczęły spływać tysiące głosów z głosowania korespondencyjnego. Między 3:30 a 5 rano czasu amerykańskiego wstanie Wisconsin Joe Biden zyskał 140.000 głosów, w Michigan 200.000, w Pensylwanii ponad 1.000.000. W tym samym czasie głosów na Trumpa nie przybywało, w związku z czym wykresy kandydatów zaczęły wyglądać następująco:

Co więcej, wątpliwości budziły nie tylko głosy oddane w trybie korespondencyjnym, które napływały do komisji wyborczych już po zakończeniu głosowania, ale wykryto też nieprawidłowości w liczeniu głosów oddanych elektronicznie – w jednym z hrabstw w stanie Michigan 6 tysięcy głosów oddanych na kandydata Republikanów zostało automatycznie przypisanych kandydatowi Demokratów. Maszyny z tym samym oprogramowaniem Dominion wykorzystywano również w 47 innych hrabstwach Michigan, jak i wielu innych Stanach.

Do innych odnotowanych nieprawidłowości i anomalii, do których doszło w trakcie wyborów, zaliczyć należy też wiele przypadków rzekomego oddania głosów przez osoby zmarłe, czy dysproporcję ilości kart z głosowania korespondencyjnego w porównaniu do głosów oddanych osobiście w stanach, które w nocy przerwały liczenie głosów, w porównaniu do pozostałych tzw. swing states.

Kolejnym odbiciem od normy, wskazującym na możliwość istnienia nieprawidłowości, były również ogromne różnice w frekwencji, zarówno między poszczególnymi stanami, jak i w porównaniu do wcześniejszych wyborów w danym stanie. Dla przykładu W stanie Wisconsin odnotowano rekordową frekwencję wynoszącą 89%, w wielu dystryktach oddano tam więcej głosów niż było zarejestrowanych wyborców, a rekordowe dystrykty w tym stanie zanotowały frekwencję ponad 200%.

Wraz z biegiem czasu wahadło w wielu stanach zaczęło się coraz bardziej przechylać w stronę niebieskiego pola. Przez kilka dni wyniki wyborów wciąż były w stanie zawieszenia, aż w końcu w sobotę, 7 listopada, nie zważając na doniesienia o nieprawidłowościach, media w skoordynowany sposób obwieściły światu, że to Joe Biden został zwycięzcą, to on stał się nowym prezydentem elektem, a jego towarzyszka – Kamala Harris będzie pierwszą przedstawicielką mniejszości etnicznych i jednocześnie pierwszą kobietą na stanowisku vice prezydenta Stanów Zjednoczonych Ameryki.

Wszystko więc toczy się według scenariusza, którego fabułę media zdradziły już wcześniej. Jeszcze w dniu wyborów New York Times zapowiadał:

„Rola ogłoszenia zwycięzcy amerykańskich wyborów spoczywa na mediach. Telewizje i stacje informacyjne zobowiązały się być ostrożne. Będzie to wyglądać następująco”.

Te same media, które gromko zwą siebie wielkimi obrońcami demokracji, teraz więc uzurpują sobie prawo decydowania o tym, kto wygrywa wybory prezydenckie, nie zważając na ewidentne nieprawidłowości wyborcze, czy nawet nie czekając na oficjalne wyniki. Nieskończone klauny.

Szczury pierwsze opuszczają pokład

O tym, że Donald Trump nie ma przyjaznych relacji z mediami nie trzeba chyba nikogo przekonywać. Nie będę więc cytować nagłówków gazet, kpiących memów, czy tweetów zadowolonych z siebie bobków NPC, którzy dumnie zwą siebie dziennikarzami, świętujących teraz porażkę „pomarańczowego Hitlera”. Zwrócić chcę uwagę na coś zupełnie innego, bo jest to kluczowe dla zrozumienia ogółu sytuacji. W porównaniu do roku 2016 Donald Trump zwiększył swe poparcie w niemal każdej grupie społecznej – i pośród kobiet i pośród mniejszości etnicznych. Jedyną grupą społeczną w której poparcie stracił byli biali mężczyźni:

Tych 5% białych mężczyzn to wyborcy, którym w 2016 roku Donald Trump obiecywał prowadzenie polityki stawiającej Amerykę na pierwszym miejscu. Masowa migracja miała być zatrzymana, na południowej granicy stać miał mur. Hillary Clinton i jej podobni polityczni bandyci mieli być dawno w więzieniu. Przestępcza działalność służb miała być ukrócona, szantaże polityczne, handel dziećmi i całe to wielkie bagno zwane potocznie Deep Stete’em miało zostać osuszone, Trump miał zakończyć wojny i sprowadzić amerykańskie wojska z powrotem do domu. Mieliśmy doczekać się wreszcie odtajnienia całości dokumentów dotyczących zabójstwa Kennedy’ego, czy ataków na wierze World Trade Center. Julian Assange miał być na wolności.

Zamiast tego otrzymaliśmy niekończące się pochwały na cześć „największego przyjaciela Ameryki” – Izraela. Donald Trump mówił amerykańskim Żydom, że niedostatecznie kochają Izrael, przeniósł ambasadę do Jerozolimy, namaścił swego zięcia do tego by poniżał Palestyńczyków swoimi absurdalnymi warunkami zawarcia pokoju, radził się swych „wieloletnich przyjaciół” Kissingera i Alana Dershowitza, Beniaminowi Netanyahu wręczył uroczyście klucz do Białego Domu.

Donald Trump stracił poparcie wśród białych mężczyzn, bo po zwycięstwie w wyborach zamiast stawiać interes Ameryki na pierwszym miejscu, jak obiecywał w kampanii, na podium postawił Żydów i Izrael. A ich interes jest nie tylko odmienny od interesu Amerykanów, ale jest z nim sprzeczny.

Ci żydowscy „wieloletni przyjaciele i zaufani doradcy” zaś, kiedy tylko media ogłosiły zwycięstwo Bidena, jak te szczury, zaczęły wyskakiwać z okrętu:

 

Pamiętajcie o tym następnym razem jak jakaś prawicowa marionetka medialna będzie was zapewniać, że Soros jest fuj fuj, ale to nie znaczy że tacy są wszyscy Żydzi, że ci prawicowi z Izraela sami muszą walczyć z „lewicowymi żydowskimi globalistami”. Tymczasem kolejny raz macie przed oczami przykład tego, że nie ma w tym ani okruszka prawdy – prawicowi i lewicowi Żydzi to dwie strony jednej monety. Wszelkie podziały między nimi są grą pozorów, która służy osiąganiu politycznych celów. A ich cele są zawsze sprzeczne z naszym interesem.

Co zrobi Donald Trump?

Jeśli ktoś jest dziś zaskoczony tym co zaszło, to znaczy, że nie odrobił lekcji. W 2016 roku w artykule „Umarły media, niech żyją media” pisałam o tym w jaki sposób Demokraci fałszują wybory i ostrzegałam, że maszyny do elektronicznego oddawania głosów wielokrotnie już służyły w różnych krajach do zmieniania wyników głosowania. Różnicą między tamtymi wyborami, a tymi, jest skala. Głosowanie korespondencyjne, wprowadzone w związku z pandemią, otworzyło szeroko furtkę do tego typu nadużyć. Donald Trump zapowiadał kilka miesięcy temu, że dokładnie tak się stanie:

„Sfałszowane wybory 2020: miliony głosów z głosowania korespondencyjnego zostanie wydrukowane przez obce państwa i innych. Będzie to skandal naszych czasów!”

„Głosowanie korespondencyjne doprowadzi do masowego oszustwa wyborczego i sfałszowanych wyborów 2020. Patrzcie na wszystkie przypadki i przykłady które już teraz są, jak ostatni przykład Patterson w stanie New Jersey. Republikanie w szczególności nie mogą na to pozwolić!”

„Wybory 2020 będą całkowicie sfałszowane jeśli dojdzie do głosowania korespondencyjnego i każdy to wie. Tak dużo czasu spędza się na mówienie o obcych wpływach, ale ci sami ludzie nie chcą nawet wspomnieć o oszustwach przy głosowaniu na odległość. Spójrzcie na Patterson w stanie New Jersey, 20% głosów zostało sfałszowanych!”

A skoro Donald Trump od dawna wiedział co się szykuje, to miał trzy możliwości działania:

  1. Nie dopuścić do głosowania korespondencyjnego
  2. Tylko pisać na ten temat na Twitterze, aby potem stracić prezydenturę, ale w przekonaniu, że miał rację
  3. Mógł pozwolić swoim przeciwnikom dokonać wszystkiego tego, przed czym ostrzegał, jednocześnie zbierając na wszystko dowody, a następnie wyłożyć karty na stół i wygrać z nimi ostatecznie

Wiemy, że pierwsza opcja nie została podjęta, wszystko więc rozchodzi się o to, czy mamy do czynienia z możliwością przedstawioną w punkcie 2 czy 3. Innymi słowy: Donald Trump albo specjalnie się wyłożył i złożył karty jeszcze przed wyborami, albo rozegrał to tak, że głoszona w mediach porażka jest elementem gry, która zakończyć się ma jego ostatecznym zwycięstwem.

Czas pokaże, która z tych dwóch opcji okaże się prawdziwa.

Należy jednak pamiętać, że ta gra nie toczy się tylko o fakty, ale i o percepcję, a to sprawia, że nawet jeśli Donald Trump legalnie wygrał te wybory, nawet jeśli zgromadził całą masę dowodów na fałszerstwa wyborcze i jest w stanie wygrać przed sądem, to wciąż nie gwarantuje mu dalszej prezydentury w klaun świecie, gdzie media kształtują przeczywistość poprzez kontrolę narracji.

A to właśnie ma teraz miejsce: ci którzy kontrolują media wiedzą, że nie o prawdę tu chodzi, tylko liczy się teatr: dlatego ma teraz miejsce wielkie medialne świętowanie zwycięstwa Bidena, powtarzanie w kółko tych samych komunikatów, wrzucanie zdjęć przyszłych psów w Białym Domu, zbieranie gratulacji od głów obcych państw, przytaczanie zabawnych anegdotek i snucie ciągłych domysłów, jak to teraz będzie. Te fajerwerki są po to, by utrwalić w oczach odbiorców obraz wielkiego zwycięstwa, mimo że jest to tylko komunikat medialny, a nie oficjalne rozstrzygnięcie.

Nawet więc jeśli Donald Trump spodziewając się fałszerstwa założył na swoich przeciwników zasadzkę, nawet jeśli ma w rękach wszelkie dowody i wygra przed sądem proces, to można się spodziewać, że media będą o tym milczeć, a Twitter i Facebook zablokują mu konta. W 2017 roku sąd przyznał oficjalnie, że prawybory w partii Demokratycznej w 2016 roku były sfałszowane. I co się wtedy stało? Co z tego wynikło? Absolutnie nic, bo w klaun świecie obowiązuje zasada, że „jeśli media o tym milczą, to to nie istnieje”.

Nawet więc jeśli komunikat o sfałszowaniu wyniku wyborów trafi do ludzi, to po cichu, będzie więc postrzegany jako „teoria spiskowa” lub świadectwo tego, że „Donald Trump ze swym wielkim ego nie potrafi pogodzić się z porażką”.

Oto bowiem skala przeczywistości w której grzęźniemy: fakty ulegają iluzji, percepcja góruje nad prawdą. Do tego stopnia, że doszliśmy do punktu w którym w wyborach na prezydenta USA nie ma znaczenia kto zdobył więcej głosów elektorskich, a to, kto jest w stanie grubszą kreską rozrysować w umysłach odbiorców obraz zwycięstwa swojego kandydata. A kto kontroluje media, ten ma kontrolę nad narracją.

Należy mieć tylko nadzieję, że jeśli wbrew wielkiej machinie medialnej Donald Trump jednak odniesie zwycięstwo w tych wyborach i uda mu się z tym komunikatem trafić do społeczeństwa, to przypomni sobie o tych wyborcach, którzy byli jego prawdziwą bazą w 2016 roku, a szczury które pośpiesznie wyskoczyły za burtę pozostaną poza okrętem i nie będzie dla nich powrotu. Nie da się bowiem „suszyć bagna” w jakim tkwimy, jednocześnie wychwalając tych, którzy je stworzyli. Nie da się „Uczynić Ameryki Ponownie Wielką” bez powiedzenia głośno, że to Izrael i Żydzi stali za atakami z 11 września, wojnami na Bliskim Wschodzie, masową migracją, fałszerstwami, banksterką, handlem dziećmi, szantażowaniem polityków i pustym pieniądzem. Oby ich marionetki medialne również trafiły wreszcie tam gdzie ich miejsce – daleko za burtą. Niech pożrą je głodne rekiny.


Jeśli zainteresował Cię ten temat, to sprawdź też inne artykuły tu i na Przeczywistość.pl. Na obu stronach poruszam tematy, których próżno szukać w mediach. Możesz też mi pomóc udostępniając moje artykuły w mediach społecznościowych.